„Wszędzie otaczała nas śmierć”
W tym roku obchodzimy 73. rocznicę napaści hitlerowskich Niemiec na Polskę. Mogłoby się wydawać, iż jest to tak odległy czas, że niemożliwe jest odtworzenie tamtych dni. Jednak tak nie jest. To, co działo się w mroku okupacji hitlerowskiej, było na tyle doniosłe, że osoby, które to przeżyły mogą w sposób szczegółowy zrelacjonować tamte wydarzenia.
Poniżej przedstawiamy fragment rozmowy z Jadwigą Meyer-Galiasz, łączniczką Armii Krajowej – dziś już nieżyjącą (zm. w 2007 r.).
Gdzie panią zastał wybuch II wojny światowej?
Na przełomie lipca i sierpnia 1939 r. płynęłam statkiem „Piłsudski” na wymarzoną wycieczkę do Norwegii. Pamiętam, że pogoda była piękna… Jednak załoga statku zachowywała się nerwowo. Zmieniła umundurowanie z granatowego na czarne. Miałam złe przeczucia. W kraju przygotowania do wojny trwały, jednak nikt z podróżnych nie traktował tego poważnie. Może tylko prezydent Warszawy – Stefan Starzyński, który z nami płynął, odczuwał to inaczej. Po zakończeniu rejsu w Gdyni, namawiano mnie, żebym opuściła kraj i uciekła do Ameryki. Postanowiłam zostać w Polsce, bez względu na to, co mogło mnie spotkać.
Dlaczego postanowiła pani zostać w kraju?
Tylko szczury uciekają z okrętu, który ma zatonąć. Ja Polski nie opuściłam i nie opuszczę jej w najgorszych chwilach. Wróciłam do Katowic, gdzie wówczas mieszkałam i pracowałam. Pamiętam, że w Katowicach panował ogromny niepokój.
Jaki był pani udział w obronie Ojczyzny?
31 sierpnia 1939 r. zgłosiłam się do Przysposobienia Wojskowego Kobiet. Pierwszym moim zadaniem było zaopiekowanie się uchodźcami i znalezienie im lokum. Zajęłam opustoszały budynek szkoły im. M. Konopnickiej w Katowicach. To były bardzo pracowite i wyczerpujące dni. Uchodźcy klękali i ze złami w oczach prosili Boga o pomoc.
Bardzo dobrze pamiętam również kolejny rozkaz – ewakuację Katowic. Podstawionym pociągiem mieliśmy jechać do Kielc. Wydawało mi się, że ta podróż trwała wieki. Przez cały czas, aż do miejscowości Tunel na kielecczyźnie, pociąg ostrzeliwany był przez niemieckie samoloty, które schodziły tak nisko, że można było zobaczyć twarze pilotów. Na tym nie skończył się jednak koszmar. Dywersanci wyciągali z pociągu ludzi mających biało-czerwone opaski i rozstrzeliwali ich. Tak dotarliśmy do Tunelu. Tam naszym oczom ukazał się przerażający obraz. Mnóstwo zabitych ludzi i padłych zwierząt. I tutaj właśnie skończyła się nasza podróż, do Kielc nie dojechaliśmy. Opodal stał opustoszały pociąg. Żadnego żywego człowieka. Było chłodno, więc trzeba było szukać dachu nad głową. Brnąc przez ogromne bagna, dotarłam do wsi, gdzie otrzymałam kwaterę u żony leśniczego. Początek wojny był dla wszystkich koszmarem. Wszędzie otaczała nas śmierć, zniszczenie i cierpienie.
Jak potoczyły się pani dalsze losy?
Po powrocie do Katowic dowiedziałam się, że Niemcy wydali na mnie wyrok śmierci za szerzenie polskości i walkę z hitlerowcami. Postanowiłam więc wyjechać do Piotrkowa Trybunalskiego, gdzie wcześniej mieszkałam ze swoim stryjostwem – Zofią i Mieczysławem Meyerami. W czasie wojny prowadzili oni tajne komplety. Należałam m.in. do ZWZ, a później AK, gdzie byłam łączniczką i sanitariuszką. Zajmowałam się również wysiedlanymi powstańcami warszawskimi. Całe noce spędzałam wówczas na dworcu piotrkowskim, odwracając uwagę Niemców, żeby można było wykraść powstańców. Niejednokrotnie narażałam siebie i swoich bliskich na czyhające niebezpieczeństwo ze strony wroga i rewizje. Tym bardziej, że w naszym domu odbywało się tajne nauczanie i mieścił się magazyn broni. Z naszej rodziny ciągle kogoś ubywało. M. in. stryj Antoni Meyer – prof. Akademii Górniczej w Krakowie, zginął w czasie apelu w Sachsenhausen. Nie traciliśmy jednak nadziei na nasze zwycięstwo.
Jak pani zapamiętała ostatnie dni wojny?
Kiedy zbliżał się koniec wojny, miało miejsce niszczenie dóbr materialnych na równi z niszczeniem ludzi. Nastały lata niepokoju i prześladowań przez UB. Ciągle wzywano nas na przesłuchania. Każde z nas bało się następnego dnia. Nad naszymi głowami wisiało „przekleństwo” AK. Ja jakimś cudem uniknęłam aresztowania.(…)
Dziś, pomimo że od zakończenia wojny, minęły już dziesiątki lat, to nadal gdy nad moim domem przelatują samoloty, trzęsę się cała ze strachu. W pamięci mam głęboko zakodowane tamte koszmarne przeżycia.
Sylwetka:
Jadwiga Meyer-Galiasz urodziła się 04.04.1913 r. Dzieciństwo spędziła we Lwowie. Wcześnie straciła rodziców. Wychowywało ją stryjostwo, mieszkające w Piotrkowie Tryb. Przed wybuchem II wojny światowej mieszkała i pracowała w Katowicach. Od sierpnia 1939 r. działała w Przysposobieniu Wojskowym Kobiet. Należała m.in. do ZWZ, a później AK. W czasie wojny czynnie i aktywnie uczestniczyła w obronie kraju, pod pseudonimem „Zero”. Po wojnie uczestniczyła w budowie cmentarza wojskowego. Następnie wyjechała do Katowic, gdzie poznała swego przyszłego męża – Tadeusza Galiasza. W międzyczasie została przewodniczącą Ligi Kobiet. Do Piotrkowa wróciła w 1973 r., gdzie spędziła resztę swojego życia, które poświęciła niesieniu pomocy dzieciom z biednych rodzin oraz bezdomnym zwierzętom. Zmarła 26.10.2007 r. Miała 94 lata.
Świadkowie tamtych dni niestety odchodzą. Nie pozwólmy na to, by czas zatarł pamięć o nich.