„To dopiero początek boju o unijny budżet”

Wieści Joanna Skrzydlewska

O budżecie Unii Europejskiej, działalności politycznej oraz planach na przyszłość rozmawialiśmy z Joanną Skrzydlewską, posłem do Parlamentu Europejskiego.

– Ma już Pani spore doświadczenie polityczne. Była pani dwukrotnie posłanką na Sejm, teraz jest Pani posłem do Parlamentu Europejskiego. Czy wiąże Pani swoją przyszłość z polityką?

– Zanim zostałam wybrana posłanką na Sejm, wcześniej dwukrotnie startowałam w wyborach: parlamentarnych, w których ubiegałam się o mandat posła oraz samorządowych, w których starałam się o mandat radnej. Na moim przykładzie, powiedzenie „do trzech razy sztuka” się sprawdziło.
Wybory do Parlamentu Europejskiego rządzą się zupełnie innymi prawami. Okręgiem wyborczym jest całe województwo łódzkie, a trudno zaistnieć wszędzie, dlatego zawsze podkreślam, że mandat, który zdobyłam, to wynik pracy wszystkich, którzy znaleźli się na „mojej” liście. Jeśli chodzi o przyszłość, to już mogę powiedzieć, że postanowiłam ponownie ubiegać się o mandat eurodeputowanego. Oczywiście jeśli „matka partia” mi na to pozwoli, a wyborcy na mnie zagłosują. Na razie jest to tylko moja decyzja i wcale niełatwo było ją podjąć. Zastanawiałam się nad tym pół roku, ale doszłam do wniosku, że spróbuję. Ale już wiem, że jeśli nie uda mi się zdobyć mandatu do PE, to na pewno nie będę kandydować w wyborach do Sejmu. Uważam, że nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki. Natomiast chciałabym się realizować na forum samorządowym, więc jeśli nie Bruksela to Łódź.

– Poza tym, że jest Pani politykiem, jest też Pani przedstawicielką znanego w Łodzi rodu biznesmenów i to już w trzecim pokoleniu?

– Tak, najpierw babcia, potem mój tata i teraz przyszedł czas na mnie. Już jako 18-latka założyłam swoją firmę i uczyłam się przedsiębiorczości. Dlatego często spieram się z moimi kolegami posłami, którzy nigdy nie zarabiali pieniędzy „u siebie”, tylko zawsze byli na etacie u kogoś i z tego powodu nie zawsze wszystko rozumieją. Ale to też zależy od tego w jakim domu się wyrasta, jakie się dostaje wychowanie. W moim domu obowiązuje model, że nic nikomu się nie daje, najpierw trzeba udowodnić, że jest się tego wartym. Stąd też bardzo szybko poznałam wartość pieniądza i wiem jak ciężko trzeba na niego zapracować. Jest taka opinia w społeczeństwie, szczególnie tutaj w łódzkim, że mam super życie i żadnych powodów do narzekania. Oczywiście tak nie jest. Moje znane nazwisko czasem mi pomaga, ale są też momenty kiedy przeszkadza. Często muszę udowadniać ile jestem warta i na pewno pod tym względem jest mi trochę trudniej niż innym. Nie należę jednak do osób, które lubią narzekać. Po prostu udowadniam.

– Pani ojciec też jest zaangażowany w politykę?

Tak i często się spieramy na tematy polityczne. Powiedziałabym, że bardzo często jesteśmy na przeciwnych biegunach. Szanujemy jednak swoje zdanie, bo uważam, że w polityce najważniejszy jest szacunek dla poglądów drugiej osoby. Nie trzeba się z nimi zgadzać, ale trzeba je szanować. Mój tata jest nieprawdopodobnym taktykiem. Lubi politykę, chociaż teraz nie ma na nią czasu, bo obecna sytuacja gospodarcza wymaga znacznie większego zaangażowania w prowadzenie działalności gospodarczej niż kilka lat temu. Dlatego zrezygnował z ponownego ubiegania się o mandat radnego, a sprawował go trzy kadencje. Ale korzystam z jego doświadczenia, konsultujemy się w niektórych sprawach. Nie zawsze dochodzimy do porozumienia, ale zawsze mogę na niego liczyć i wiem, że stanie w mojej obronie. Zresztą to działa również w drugą stronę. Dla mnie rodzina jest bardzo ważna, choć jeszcze nie mam dzieci, ale to jest cena, którą płacę za aktywny udział w polityce. Przyjdzie czas, kiedy polityka zejdzie na plan dalszy, a wtedy rodzina i macierzyństwo będą dla mnie priorytetem. Uważam, że kolejność powinna być taka: rodzina i praca, a nie odwrotnie. Pracę dzisiaj można mieć, a jutro stracić, natomiast rodzinę ma się na całe życie. Zostałam wychowana w duchu ogromnego szacunku do rodziców i liczenia się z ich zdaniem.

– W swojej działalności politycznej wiele uwagi poświęca Pani sprawom kobiet…

Tak, choć nie jestem feministką. Bardzo „lubię” te feministki, które wykorzystują kobiety by zaspokoić własne potrzeby. Maszerują ze sztandarami, a w domu mają opiekunkę, nianię, itp. Dla mnie ważne jest upominanie się o prawa kobiet, wspieranie ich choćby w kwestii walki z dyskryminacją płacową. Zawsze będę walczyła o to, żeby kobieta otrzymywała za tą samą pracę takie samo wynagrodzenie jak mężczyzna. Tymczasem średnio to jest ok. 17% mniej. Nie jestem natomiast zwolenniczką wszelkich parytetów. Nie chciałabym być pierwsza na liście wyborczej i potem usłyszeć, że tylko dlatego, że jestem kobietą udało mi się zdobyć mandat. Myślę, że lepszym rozwiązaniem jest dawanie kobietom dobrych miejsc na listach i niech same zawalczą o siebie, miejsce w Sejmie, Senacie czy Parlamencie Europejskim. Wpychanie kobiet do polityki nieco na siłę, to nic dobrego. Te wszystkie zapisy, że na listach musi być 30% kobiet, powodują tylko, że kobiety na listach pełnią rolę wypełniaczy. Zauważalne jest to szczególnie w wyborach samorządowych, w mniejszych gminach. A przecież nie o to chodzi. Uważam, że kobiety, które chcą działać w polityce powinny dostawać dobre miejsca na listach. To znacznie lepsze i uczciwsze rozwiązanie dla kobiet niż parytety.

– Jeżeli już jesteśmy przy wyborach, to czy nie uważa Pani, że poważnym problemem jest stosunkowo niska frekwencja wyborcza?

Staram się przy każdej okazji zachęcać ludzi do udziału w wyborach, chociaż jak politycy namawiają do udziału w wyborach, to z reguły przynosi to efekt odwrotny od zamierzonego. Dlatego tak ważne są wszelkie kampanie profrekwencyjne. W wyborach do Parlamentu Europejskiego średnia frekwencja w Polsce wynosi 23 – 25 procent, to bardzo mało. Pójść i zagłosować na prezydenta, posła, senatora czy radnego, przychodzi nam łatwiej, a w wyborach do PE zdecydowanie trudniej. Ale mam nadzieję, że w 2014 roku, kiedy Polacy będą wybierać swoich przedstawicieli w Parlamencie Europejskim będzie lepiej, marzy mi się frekwencja na poziomie chociaż 30%. I oczywiście aby mieszkańcy województwa łódzkiego się zmobilizowali. W samej Łodzi jest jako tako, ale w województwie, niestety, głosujących w wyborach do PE jest naprawdę niewielu.

– Czym się różni praca we frakcji w PE od pracy w klubie parlamentarnym?

W klubie parlamentarnym są posłowie tylko z jednej partii politycznej. Frakcja natomiast składa się z posłów wybranych w poszczególnych krajach Unii Europejskiej, którzy reprezentują różne ugrupowania, ale mające podobne programy ideologicznie. Na pewno trudniej zarządzać frakcją, bo jak pokazują wewnętrzne głosowania, często brany jest pod uwagę interes narodowy. Na przykład my Polacy, głosujemy czasami inaczej niż reszta naszej frakcji, ale mamy w tym swój interes. Takie wyłomy są dopuszczalne, choć jesteśmy tam po to, żeby bronić interesów Unii jako całości, ale nie możemy zapominać o kraju, z którego pochodzimy. Czasem trzeba pokazać jednoznaczne stanowisko, które obroni interes Polski w danym obszarze. Tak było choćby w sprawie pakietu dotyczącego emisji CO2 czy wydłużenia urlopów macierzyńskich.

– Jakie ma znaczenie przynależność do określonej frakcji?

Bardzo duże, my czyli PO i koledzy z PSL jesteśmy w największej frakcji EPP (Europejska Partia Ludowa). A w Parlamencie Europejskim najwięcej do powiedzenia mają najwięksi. W parlamentach krajowych czasem mały klub jest języczkiem u wagi, ale nie w PE. Dlatego też ważne jest, aby obywatele wybierali kandydatów, którzy później mają szansę zasiadania w największych frakcjach. W PE poseł niezrzeszony tak naprawdę nie ma nic do powiedzenia, nie ma na nic wpływu, jest tylko maszynką do głosowania. Regulamin PE jest tak skonstruowany, że nie można zapisać się do debaty kiedy się chce, decyduje o tym frakcja. Małe frakcje mają najmniej czasu i jeszcze muszą ten czas dzielić między siebie. Dlatego poseł z małej frakcji średnio raz na pół roku ma szansę zabrać głos.

– Jak Pani widzi przyszłość Unii Europejskiej?

Unia Europejska przechodzi dziś poważny kryzys, ale powoli wychodzimy na prostą. Na pewno naszym minusem było to, że nie potrafiliśmy przewidzieć tego, co może się wydarzyć, tylko reagowaliśmy na zaistniałe sytuacje. To jest duży problem Unii Europejskiej. Jeżeli Europa się za siebie nie weźmie, to będzie na szarym końcu na świecie, dlatego szukamy rozwiązań, które mają poprawić naszą sytuację. Z kolei rozważania o bycie poza Unią jest dla mnie myśleniem nieodpowiedzialnym. Gdyby dziś zrobić badanie wśród Polaków czy są zadowoleni z tego, że jesteśmy w UE, to pewnie wynik byłby lepszy niż w referendum akcesyjnym. Na pewno jest więcej plusów niż minusów naszej obecności we Wspólnocie. Choćby Słowacja, która przyjęła Euro już kilka lat temu. Słowacy bardzo się tego bali, a teraz są zadowoleni, bo okazało się, ze ceny nie wzrosły tak bardzo, jak się obawiano, a gospodarka lepiej się rozwija. W Polsce dopiero stawiamy sobie pytanie, czy warto przyjąć euro czy nie? Oczywiście będzie warto wtedy, kiedy kryzys w Europie minie, kiedy my na tym skorzystamy i kiedy sytuacja gospodarcza we Wspólnocie będzie dla nas bezpieczna. Dlatego wydaje mi się, że rok 2017, to najwcześniej, kiedy możemy o tym myśleć. Trzeba też pamiętać, że aby wejść do strefy euro potrzebna jest wola polityczna.

– Dużym problemem jest budżet Unii Europejskiej. Jak na dzień dzisiejszy przestawia się sytuacja?

Jesteśmy tuż po drugim szczycie, który zakończył się sukcesem Polski, udało się wynegocjować 441 mld zł czyli więcej niż nasz rząd zakładał. Z funduszu spójności mamy 303,6 mld zł, a na politykę rolną – 118,8 mld zł. Ale to jeszcze nie jest sukces finalny, to dopiero początek „boju” o unijny budżet. Na razie to przywódcy państw członkowskich osiągnęli kompromis, teraz decyzja należy do Parlamentu Europejskiego, który może nie zaakceptować tych ustaleń. Unijny budżet został okrojony, deficyt jest spory, a jak powiedział przewodniczący PE Martin Schulz, podczas konferencji prasowej przed tym szczytem, Parlament Europejski nie godzi się na tak daleko idące cięcia. I obawiam się, że parlament może odrzucić propozycję przywódców państw UE, choć w interesie Polski leży, aby ustalenia ze szczytu zaakceptował w głosowaniu PE. Ale Parlament Europejski liczy 754 eurodeputowanych, więc wszystkie scenariusze są jeszcze możliwe.

– A jak wygląda sprawa wykorzystania funduszy unijnych w naszym województwie?

Województwo łódzkie dobrze sobie radzi. Pamiętam, że kiedy zaczynaliśmy korzystać z funduszy unijnych – byliśmy na trzecim miejscu. Później spadliśmy na szóste, a teraz jesteśmy na ósmym, a więc w połowie stawki. Nie jest źle. Ale nie zapominajmy, że to ile wydamy, zależy od tego ile mamy. Najpierw samorząd musi wyłożyć własne pieniądze na inwestycję, a potem dopiero dostaje zwrot z UE, czyli zagwarantowaną dotację. To jest główny powód, dla którego niektóre gminy rezygnują z unijnego dofinansowania – po prostu nie mają środków na tzw. wkład własny, który jest niezbędny, aby ubiegać się o unijne wsparcie. Myślę, że mieszkańcy województwa łódzkiego widzą ile się zmieniło dookoła dzięki funduszom z Brukseli. Chociażby nowe drogi, czy port lotniczy. Lotnisko co prawda mogłoby funkcjonować lepiej, ale to już jest kwestia polityki zarządzającego. Kolejna perspektywa finansowa – na razie – jest bardzo korzystna dla Polski i mam nadzieję, że województwo łódzkie będzie piąć się w górę jeśli chodzi o rankingi wykorzystania unijnych dotacji.

– Co chciałaby Pani powiedzieć naszym czytelnikom?

Żeby mieli poczucie, że żyją w fajnym kraju i byli dumni z tego, że są Polakami.

– Dziękujemy za rozmowę.
Rozmawiali:
Justyna Pająk i Wojciech Adam Michalak